Jestem małą wydmą, młodą, o gładkim jeszcze piasku.
Spłodził mnie Wiatr rozpędzając inne, stare diuny, by zrobić miejsce mojej rodzącej matce - Pustyni.
Rodzice i rodzeństwo karmią mnie smakowitymi cząstkami karawan,
lecz ja zdaję się nie dostrzegać ich wykwintnego smaku.
Zasmakowałam jednak właśnie w niesionych jedną z karawan korzennych przyprawach i ziołach.
Podążam więc jej zapachem i jej śladami. staję się nimi. Czuję ślady wielbłądów na mojej powierzchni.
Lecz oto gubię ów ślad. Podążam na oślep tam, skąd - jak mi się wydaje - przyszła karawana.
Dochodzę do innej, nieznanej mi dotąd, niebiesko-zielonej Pustyni
- rodzicielki huczących gwałtownych wydm bielących się grzbietami.
Pustyni, dla której mój ojciec Wiatr opuszcza wciąż mą matkę.
Podchodzę bliżej, gdyż czuję, iż stąd pochodzą korzenie i zioła,
które mi tak smaczne lecz niebieska oto Pustynia przenika swym miałkim piaskiem mój i porywa go dla swych dzieci.
Patrzę, to przybywa mój ojciec Wiatr i mówi do mnie:
-- Słyszałem od twej matki, że szukasz ziół i korzeni, które przyniosła ci karawana?
-- Tak! To prawda --wołam-- szukam ich i proszę cię ojcze o pomoc...
Czy wiesz, gdzie je znajdę? Dokąd mam iść?
Czy to na tej zielonej Pustyni znajdę je?
-- Wiem, gdzie jest to, czego szukasz.
Jest za tym zielonym przestworzem, które nazywasz pustynią - za Morzem.
Ale nie zdołasz go przekroczyć.
Twój drobny piasek rozpłynie się w jego bezkresnych wodach.
-- Morze... Woda... cóż za tajemnicze słowa. Lecz ty ojcze unosisz się nad tą Pustynia...
-- Owszem. Mogę ci pomóc jeśli puścisz ziemię i dasz mi się ponieść.
-- Zabierz mnie ponad tą Pustynię Morze!
Daję się ponieść memu ojcu i wznoszę się swymi piaskami wysoko jak nigdy dotąd lekka,
rozpostarta po Niebie.
Lecz nieprzyjazne Morze zmawia się z Niebem by spadło Deszczem.
Moja piaskowa skóra robi się coraz cięższa od kropel Nieba
i coraz trudniej utrzymać mi się na szklisto-wietrznych łuskach mojego ojca.
Puściwszy się spadam do Morza.
Lecz tam czuję się znów lekka, swobodna całym swym piaskiem, niczym na Niebie mój ojciec Wiatr.
Ale opadam coraz niżej i niżej. Coraz ciemniej.
Staję się coraz twardsza i coraz delikatniejsza.
I oto opadam całunem mojego piasku na spoczywający cicho na dnie kształt.
Opadam na Okręt, tuląc go do snu, przykrywszy lekką kołdrą. Zasypiamy razem.
A statek wyładowany jest ziołami i przyprawami korzennymi.